Skip to main content

Po raz kolejny zrobiło się głośno o lekcjach religii w szkole. Głównie za sprawą Świeckiej szkoły – obywatelskiej inicjatywy ustawodawczej, która powstała by zebrać 100 tysięcy podpisów i skierować odpowiednią ustawę do sejmu. Inicjatywa nie podejmuje tematu obecności religii w szkole, ale jej finansowania z budżetu państwa.

Jak zawsze nie brakuje argumentów zarówno za, jak i przeciw. Jak obecność religii w szkole wygląda z mojej perspektywy? Oto kilka obserwacji.

Lekcje religii w szkole funkcjonują jako zajęcia dodatkowe, organizowane na życzenie rodziców. Według konstytucji nauka w szkołach publicznych jest bezpłatna, a zatem jeśli zajęcia zorganizowane są w szkołach publicznych, to nie można za nie pobierać opłaty.   Kropka. Stąd finansowanie lekcji religii z kieszeni podatników wydaje się całkiem naturalne…

Religia wprowadzona do szkół znacznie straciła na powadze (jestem z pokolenia salek katechetycznych). Może i były one ciasne, ponure, ale było to miejsce, które miało swój klimat. Tam się nie wariowało tak jak w szkole, obowiązywały inne zasady, język i co ciekawe wszyscy to respektowali. Przychodzili tam ci, którzy byli zainteresowani sprawami wiary, a nie podwyższeniem średniej. Nie podoba mi się, że religia, mimo że jest przedmiotem dodatkowym, jest do średniej wliczana. Dzięki temu można łatwo zatuszować nędzną trójczynę z matematyki, nie tracąc szansy na świadectwo z wyróżnieniem na przykład. A co z dziećmi, które na religię nie chodzą, a etyki w szkole brak?

Sprawy wiary i jej demonstrowania, zgodnie z konstytucją, powinny pozostać w sferze prywatnych decyzji, nie powinny być częścią systemu szkolnego (i wysiłku finansowego podatników). Rezygnacja z uczęszczania na religię wymaga pewnej odwagi, bo trzeba niestety zdeklarować światopogląd (wierzący, niewierzący, niepraktykujący, sympatyzujący, ateista itd.), gdyż prędzej czy później padnie pytania: A dlaczego ty nie chodzisz na religię??? A właściwie, co komu do tego?

Religia w planie lekcji – to kolejna powszechna praktyka. Przedmiot dodatkowy powinien odbywać się po zakończonych obowiązkowych zajęciach edukacyjnych, bo w końcu nie wszyscy muszą na nią uczęszczać. Jak dla mnie to niedopuszczalne, by uczniowie zmuszeni byli przesiadywać dwie godziny w tygodniu w bibliotece, świetlicy, czymkolwiek, bo nie chodzą na religię i tracą czas, zamiast po prostu iść wcześniej do domu. Wierzący katolicy idą na lekcję, bo tak wygodniej w ciągu normalnych lekcji (swoją drogą, po lekcjach mało kto by dobrowolnie został), a „niewierzący” jakby za karę za posiadanie innego światopoglądu muszą sobie przeczekać w milczeniu.

Katechizacja kosztuje budżet państwa blisko 1.3 mld rocznie. Z pieniędzy publicznych powinno wspomagać się szkołę i uczniów (a nie parafie). Oczywiście, religii uczą nie tylko księża i siostry zakonne, rzecz jasna! Zdecydowanie wolałabym, gdyby zamiast dwóch godzin religii w tygodniu dzieci miały więcej historii, matematyki czy języka obcego w planie lekcji.

W  ramach katechezy zwalnia się na dzieci na rekolekcje, co dezorganizuje pracę szkoły na trzy dni. A co z uczniami, którzy nie uczestniczą w zajęciach w kościele? Znowu, jak trędowaci mają sobie pójść? Tak, mają zorganizowane zajęcia opiekuńcze, ale powszechnie wiadomo, że żadne to zajęcia a raczej mniej lub bardziej bezsensowne przesiedziane kilka godzin. Po co to wszystko? Przecież głęboko religijne dzieci pójdą na rekolekcje same, z potrzeby serca, w godzinach popołudniowych.

To, jaka jest kondycja lekcji religii w szkole, obserwuję na bieżąco. Im mniejsze dzieci, zwłaszcza te „komunijne”, tym większy zapał. W jednym ręku świeca i różaniec, w drugiej tablet. Wiek i zapał do uczęszczania na religię są raczej odwrotnie proporcjonalne.

Do szkół publicznych chodzą dzieci różnych wyznań, niestety religia jest tylko jedna i to wciskana siłą. Dla mnie to trochę niezrozumiałe, że państwo demokratyczne finansuje doktrynę kościelną, zamiast zajmować się oświatą. Religia to indywidualna sprawa każdego człowieka, a szkoła nie powinna nikomu niczego narzucać. Uważam, że wiarę i wiedzę należy rozgraniczać. Wiedza niech będzie fundamentem szkoły, a wiara i jej praktyka niech pozostanie atrybutem kościoła…  w przestrzeni kościelnej.