W mojej pracy wcielam się w różne role. Jestem przede wszystkim nauczycielem, ale również rodzicem, animatorem kultury, pracownikiem społecznym czy też psychologiem. Bywają jednak sytuacje, w których bycie nauczycielem schodzi na drugi plan…
Dziewczynka wchodzi do klasy zalana łzami. Jej mama straciła dziecko na kilka dni przed planowanym porodem. Nikt w rodzinie nie był przygotowany na taki rozwój wydarzeń, co dopiero dziewięciolatka, oczekująca swojego braciszka. Smutek wypełnił całą klasę, a my wszyscy staliśmy się naocznymi świadkami jej cierpienia. Obejmuję ją ramieniem i wyprowadzam, z dala od spojrzeń wstrząśniętych kolegów i koleżanek. Próbuję znaleźć jakieś słowa, które przyniosłyby ukojenie dla jej złamanego serduszka. Przytulam ją mocno, a w głowie kłębią mi się myśli jak ja, jako rodzic, byłabym w stanie poradzić sobie z taką tragedią.
Inne dziecko przez lata było poniżane przez swojego ojca, który znęcał się nad nim psychicznie i fizycznie. Już od jakiegoś czasu czułam, że coś jest nie tak. I rzeczywiście tak było. Zamarłam, gdy dowiedziałam się, przez co musiał przejść ten nieśmiały chłopiec.
Powyższe tragedie są na szczęście dość rzadkie. Niemniej jednak, nie brakuje sytuacji, w których dziecko pod wpływem jakiegoś bodźca wybucha, nie wytrzymuje napięcia, które mu towarzyszy w domu.
Rodzice innego chłopca są w separacji, ale mieszkają razem ze względów finansowych. Atmosfera w domu jest napięta, a chłopiec wybucha płaczem odczytując na głos tekst o szczęśliwej rodzinie. Wszystko, co dla niego ważne, rozpada się na jego oczach, a ja nie znajduję słów, by mu pomóc. Robię więc to, co rodzic by zrobił – przytulam go mocno.
Jako pedagodzy jesteśmy doskonale wyszkoleni by realizować zadania wynikające ze standardów wymagań edukacyjnych. Wiemy jak przeprowadzać poprawnie metodycznie lekcje, jak oceniać, dostosowywać wymagania do możliwości ucznia, ale często mamy problem z zapewnieniem dzieciom emocjonalnego wsparcia. Z drugiej strony w dzisiejszych czasach nauczyciel musi cały czas kontrolować swoje zachowanie, bo zawsze może znaleźć się taki, który oskarży go o przekroczenie granic poprawności.
Największą przeszkodą w nauczaniu jest nie to co się dzieje w klasie, tylko to co się dzieje poza nią. Dzieci przynoszą ze sobą do klasy wszystko to, co przeżywają w domu.
Jedne bez większego wysiłku osiągają bardzo dobre wyniki, ale wciąż istnieje duża grupa uczniów z wynikami poniżej normy. Wyniki te przekładają się na wyniki szkoły, jej miejsce w rankingach, tabelkach i dobrą sławę nauczycieli. Jest to zmora dzisiejszych czasów. Kuratorium oświaty interesują wyniki testów, sprawdzianów, egzaminów. Nikt nie zastanawia się nad tym, jaka historia kryje się za słabym wynikiem, czy brakiem postępów ucznia.
Dzieci spędzają w szkole średnio sześć godzin dziennie, czyli około trzydzieści godzin w tygodniu. Spędzają więcej czasu ze mną, niż ze swoimi rodzicami. Wiem o nich bardzo dużo. W szkolnej sali jest bardzo mało przestrzeni na ukrycie czegokolwiek. Dzieci często dzielą się swoimi problemami z wychowawcą, nauczycielem. Nieważne, czy są to problemy szkolne, rodzinne, czy inne sekrety. Potrzebują mieć pewność, że potratujesz je po ludzku, ze zrozumieniem i współczuciem; że nie zostaną zignorowanie przez nauczyciela, który będąc sparaliżowany strachem o przekroczenie granic, nie będzie w stanie zaoferować wsparcia. Naszym głównym zadaniem jest oczywiście edukacja naszych uczniów, ale nie możemy zapomnieć o wsparciu emocjonalnym, gdy tego potrzebują. Nie znamy niestety gotowych odpowiedzi na wszystkie ich problemy, najważniejsze by być przy nich, dla nich, być gotowym by rzucić wszystko i wysłuchać ich.
Po pracy wracam do domu, do moich dzieci. Na szczęście ich problemy są dalekie od tych, z którymi mierzą się niektórzy moi uczniowie. Patrzę jak zasypiają i czuję jak moja rodzicielska odpowiedzialność rozciąga się daleko poza cztery ściany mojego domu.